Plantacja herbaty, prymicje i wesele na boisku czyli weekend w Embu

Prymicje, święcenia kapłańskie to zawsze wielkie wydarzenie dla całej wspólnoty Kościoła.
Kapłani, siostry zakonne, wolontariusze, rodzina, znajomi, przyjaciele zjeżdżają się ze wszystkich krańców kraju i nie tylko, żeby przeżyć ten czas razem z nowo wyświęconym księdzem. 

My również korzystając z okazji wyjechania choć na chwilę, pierwszy raz od ponad dwóch miesięcy z Nairobi, razem z księdzem Janem, późnym wieczorem w piątek byliśmy na miejscu. Po drodze ze względu na porę dnia nie mogliśmy podziwiać widoków. 

Było już ciemno,  kiedy udało nam się dotrzeć do wspólnoty w Embu. Po kolacji rozeszliśmy się do swoich pokoi. Mi i Kubie przypadł prywatny domek "Bishop House", w którym to swojego czasu przebywał jeden z księży kardynałów Afryki (niestety zapomniałam imienia). 

Sobota była dniem pełnym wrażeń. 
Pełna ciekawych osób, historii. Szczególnie śniadanie zaskoczyło mnie rodzinną atmosferą, której czułam się częścią. Pięknie było patrzeć na braci i księży, którzy tak różni, a jednak tak jak w rodzinie, trzyma ich razem Boża miłość. Serdeczność i otwarte serce to najlepsze dwa słowa określające ten wyjazd, miejsce a w szczególności ludzi, których dane mi było tam spotkać. 

Jadąc w docelowe miejsce święceń, zostałam poproszona przez jednego księdza, odpowiedzialnego za media, o robienie zdjęć jego aparatem, podczas uroczystości. 
Potraktowałam to wyzwanie bardzo poważnie. Przez całą Mszę chodziłam wokół ołtarza, szukając ciekawych ujęć. Chciałam opowiedzieć historię, każdym zrobionym zdjęciem.
To było dla mnie ciekawe doświadczenie, ale i bardzo potrzebne, Bowiem Eucharystia trwałą chyba z trzy godziny albo i więcej! 
Dzięki funkcji fotografa, czas zleciał mi nieubłagalnie szybko. Poza tym na Afrykańskiej Mszy nie da się nudzić. Tańce, śpiewy, delikatne pląsanie w rytm muzyki, to tutaj normalne. 

Co ciekawe po święceniach, na boisku ośrodka salezjańskiego w Embu, odbywało się wesele. Tutaj wesela są inne niż te w Polsce. Kończą się zdecydowanie szybciej. Bowiem tego samego dnia. Jednak za to poczucie rytmu Afrykańczyków  daje się tu we znaki. Świetna sprawa!

Niestety nie spędziłam na weselu zbyt wiele czasu, ponieważ wpadliśmy na pomysł zwiedzenia okolicy. 
Ksiądz Jan udostępnił nam auto, zabraliśmy kierowcę wraz z księdzem Maina - Kenijczykiem, który pochodzi z okolic Embu. Sam uczył się w szkole prowadzonej przez salezjanów, a potem został księdzem. To on był pilotem naszej wycieczki. 

Pola uprawne kawy, herbaty, ananasów i ryżu były dla mnie czymś niesamowitym! 
Pamiętam jak w jednym z filmików mówiłam o kawie, że pijemy tylko rozpuszczalną. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy dowiedziałam się, że niedaleko Nairobi jest miejscowość o nazwie Kahawa (kawa w języku kisuahili), jak sami możecie się domyśleć jest tam wiele świeżutkiej kawy <3 
Już nie mogę się doczekać, kiedy tam pojadę i wykupię wszystkie możliwe paczki ziaren!

Ale wracając do tematu! 
Herbata! Zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę przy polach uprawnych herbaty. Szybko dzieciaki z wioski zauważyły obecność dwóch białych. Jak to dzieci, i te nie potrafiły powstrzymać swojej ciekawości. Podbiegły do nas nieśmiało. Trochę trwało zanim zechciały pokazać nam jak zbiera się liście herbaty. 
Tutaj poraz kolejny doświadczyłam tego, jak Kenijczycy postrzegają nas - białych. 
Jakie było najśmieszniejsze pytanie jakie usłyszałam od dzieci? 
CO ONI JEDZĄ? (pytanie skierowane do księdza, oni w znaczeniu ja i Kuba). 
Księdza to pytanie ewidentnie też bawiło, bo w odpowiedzi powiedział, że jemy robaki. 

Stojąc na plantacji herbaty poczułam się jak w innym wymiarze...
W końcu do mnie dotarło w jakimś małym stopniu, że jestem w Afryce...
10000 km od domu...
Potrzebowałam tej chwili beztroski. Jazdy samochodem bez większego celu, z aparatem w ręku...
Jedyne co cię interesuje to piękno krajobrazu...

Dżem śpiewa, że w życiu piękne są tylko chwile - to prawda. 

Ale co zrobić, żeby było ich jak najwięcej? 

































Twoja Dominika








Komentarze

Popularne posty