Gdzie nie powinno być niczego

 Czy istnieją jeszcze miejsca bez telewizora? Miejsca gdzie nie ma internetu, a świat jakby stanął w miejscu?

Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że pustynia Kaisut taka nie jest. Świat się zmienia. Nawet na pustyni jest wielka wierza sieci telekomunikacyjnej, sklepy czy murowane domki.

Ciągle większość ludności żyje tu w manyattach, jednak to nie zmienia faktu, że pojawienie się salezjanów wiele tu zmieniło.

Piaskowa droga przejezdna jedynie dla dżipa, życie zamknięte w jednej wiosce odseparowanej od reszty świata. Sklepy w centrum miasteczka wyglądem przypominające te z filmów o dzikim zachodzie.

Inteligentní, serdeczni ludzie z plemienia Samburu i Rendille, z którymi pierwszy raz w życiu miałam możliwość porozmawiać. Czułam się przez chwilę jak Keninczyk z plemienia Kikuyu czy Masai, który widzi białego i zadziwia się miękkością jego włosów.  Tak samo mnie ogarnął szok i niedowierzanie, kiedy większość napotkanych tam ludzi posiadała piękne czarne, kręcone włosy, miękkością przypominające te, które znane mi są od zawsze.

Klimat wschodów i zachodów słońca niczym z króla Lwa. Jedyna roślinność, która rośnie na tym pustkowiu to parasolki pokryte cierniem.

Nie uwierzysz, że 50 kilometrów stąd znajduje się oaza. Zielone miasteczko w górach. Niesamowite doświadczenie zmiany klimatów. Z przyjemnej zieleni po skwar pustyni.

Przemierzając kolejne kilometry wzdłuż i wszerz Kenii, zadziwia mnie jej piękno i różnorodność. Niespełna 50 milionów ludzi, ponad 40 plemion, klimat od pustyni przez lodowce sięgające  5000 m. n. p. m. po życie w tropikach, do gorącego oceanu indyjskiego. Jeden kraj wśród tak wielu różnic.

Afryka często kojarzy nam się z biedą, pustynią i słomianymi domkami. Będąc prawie rok w Kenii, widzę jak wielki popełniamy błąd wrzucając 54 państwa do jednego worka, kiedy jedno z nich różni się samo w sobie, ludźmi, kulturą, mentalnością, klimatem...

Wpatrując się w Mount Kenya (najwyższy szczyt Kenii) podczas pokonywania drogi z Nairobi do Marsabit, moja miłość do gór odżyła na nowo. Majestatyczny szczyt wzywał mnie do spróbowania swoich sił podczas wspinaczki na swój dach. Teraz wiem, co na prawdę miał na myśli śp. Tomek Mackiewicz, kiedy mówił, że Nanga ma duszę i go wzywa.

Ale nie tylko. Wyczulenie zmysłów na naturę jest niesamowitym darem scalającym nas z otaczającym światem, którego jesteśmy przecież częścią.

Gwiazdy nigdy nie świeciły tak mocno, a niebo jeszcze nie było tak blisko. Zadziwiała wielka niedźwiedzica obrócona zupełnie pod innym kątem niż w Polsce, ale i Nairobi. W końcu przekroczyłam równik, przez co księżyc wydawał się bliski, niczym Luna nad balkonem misia w niebieskim domu.

Pustkowie, pustynia gdzie nie powinno być nic, a jednak jest wszystko.

Mimo sieci telekomunikacyjnej nie miałam internetu, ponieważ ta wieża nie obsługuje mojej karty sim. I wcale mi tego nie brakowało. Moje zmysły wyczuliły sie więcej i bardziej na otaczający mnie klimat. Rano siedząc na wieży zbiornika wodnego wpatrując się we wschód słońca, wieczorem na kamieniu, podziwiając zachód.

Kiedy Przemierzając piaskową autostradę do Korr, stawiasz swój pierwszy krok na posesji księdza Bosco, a na plebani widnieje obraz Jezusa Miłosiernego z napisem po polsku "Jezu ufam Tobie", myślisz: jestem w domu.

Tutaj każdy krok, wypowiedziane słowo, uśmiech czy promień słońca, czujesz całym sobą. Smakujesz życie i na prawdę jesteś tu i teraz.
























































Komentarze

Popularne posty