Józef z Karinde

 Przebierając fasolę z chłopcami czuję wibracje telefonu w kieszeni...

Nieznany numer, odbieram... To Józef
- cześć Dominika jestem w szpitalu, miałem wypadek - mówi
Słyszę i nie dowierzam... Jaki wypadek o co chodzi?! W krzykach chłopaków nie jestem w stanie usłyszeć nic więcej, proszę Józefa o adres szpitala w którym się znajduje...

Po paru godzinach w wolnej chwili dzwonię jeszcze raz, odbiera żona Józefa. Pytam co się stało opowiada historię kończąc: wszystko jest dobrze Józef mówi... - pytam siebie jak to dobrze? Mówi? Szpital ortopedyczny?! Panika...
Razem z księdzem jadę pod wyznaczony adres, na łóżku szpitalnym widzę go!
- Józef! - krzyczę, łapiąc go za rękę, ronię łzę...
Za to on pełen siły uśmiecha się, mówi: Jestem chroniony przez Boga. Bóg jest ze mną on nam pomoże. - Jestem w szoku... Ja tu przyjechałam pocieszać a tymczasem chory pociesza mnie.

Jego wiara mnie rozwala...
Jego ufność powala na kolana...
Jego determinacja i hard ducha zabiera mowę...

Spoglądam na ludzi, którzy otaczają jego łóżko - spokojni, pełni nadziei czekają na dalsze bieg wydarzeń.

Myślę sobie, że ludzie tutaj każdego dnia doświadczają jakiegoś dramatu. Nie jest łatwo żyć w Kenii...
Wyrobili w sobie piękny nawyk łapania się choć najmniejszego dobra "przecież mówi" "rusza palcami u stóp" - co z tego że czeka go przeszczep skóry a pieniądze za pobyt w szpitalu są kolosalne...

Przecież żyje...
Przecież ufam Bogu...
A to On mnie umacnia...

Dziękuję życiu za kolejną lekcję



Komentarze

Popularne posty